do weekendu jeszcze kupa czasu. Tak powiedziało wczoraj moje dziecię gdy zobaczyło łzy w moich oczach. Wrócił wieczorem od taty i powiedział, że chce pójść do niego na weekend i spać z soboty na niedzielę. Staram się trzymać przy nim i jak najmniej dać odczuć, że coś się zmieniło, ale coś we mnie pękło. Oczami wyobraźni widziałam siebie samą wieczorem w łóżku, po całym dniu spędzonym w samotności i momentalnie poleciały mi łzy. Oczywiście mały to zauważył i zaczął zapewniać, że w niedzielę rano szybciutko wróci i żebym się nie przejmowała, bo do weekendu jeszcze dużo czasu. Zrobiło mi się momentalnie wstyd przed samą sobą. Do czego ja doprowadziłam? Żeby dziecko musiało mnie pocieszać, być jedynym gwarantem tego, że będę miała do kogo się odezwać. To chore, mam wrażenie, że niszczę mu dzieciństwo, bo nagle z beztroskiego, naiwnego dzieciaka staje się jedyną podporą swojej matki. Muszę coś z tym zrobić, nie chcę, żeby będąc u taty, zamiast cieszyć się z jego obecności zamartwiał, że mamie jest przykro i płacze w poduszkę.
Mały w ogóle "wydoroślał", bardzo dużo rozmawiamy o rozstaniu, to on zawsze zaczyna temat, ale czytałam, że to dobrze, bo ma prawo wiedzieć co się dzieje. Moi rodzice rozstali się jak byłam już dorosła i synek połączył te dwie sprawy. wczoraj przy wieczornej toalecie zapytał się czy moi rodzice też się rozwiedli i czy tatuś był już w sądzie, bo widział w telewizji, że jak ludzie się rozwodzą to zawsze kłócą się w sądzie i czy my też będziemy. Powiedziałam mu, że póki co nie byliśmy jeszcze w sądzie, że to nie tak od razu dostaje się rozwód i obiecałam, że nie będę kłóciła się z jego ojcem. Niestety dyskusje na ten temat postanowił prowadzić też w przedszkolu. Wieczorem mimochodem rzucił, że powiedział wszytskim, że tatuś się wyprowadził, zaczął wyliczać, że dzieciom ze swojej grupy, z młodszej, że pani swojej i też z młodszej grupy, pani ze świetlicy. Nie chciałam na niego naskakiwać, że to nie temat do dyskusji z każdym, zapytałam tylko spokojnie co jego wychowawczyni powiedziała na te rewelacje, a on, że "trudno". Mam nadzieję, że rzywiście tylko tak to skomentowała. Wchodząc dziś rano do przedszkola myślałam, że zapadnę się pod ziemię, tak głęboko, żeby mnie tylko nikt nie widział. Z wyboru posłaliśmy małego do przedszkola na wsi, w mojej rodzinnej miejscowości, a bo wszyscy się znają, z połową rodziców chodziłam do podstawówki i w ogóle będzie fajnie, tak kameralnie. W tej chwili załuję tego, bo w mieście byłabym anonimowa, a tu. Miałam wrażenie, że wszyscy już wiedzą i przyglądają mi się jak zwierzęciu w zoo, że mają pożywkę do plotek dzięki mnie. Nie jestem jeszcze gotowa, żeby o tym rozmawiać, a to pewnie kwestia dni, albo i godzin, gdy dowiedzą się wszyscy moi znajomi i rodzina i zaczną się pytania i niezręczne sytuacje. Już dzisiaj rano miałam problem. Napisała do mnie nasza wspólna znajoma, która mieszka po sąsiedzku, czy nie wyszlibyśmy w piątek wieczorem na piwo. Cholera jasna i nagle konsternacja co odpisać, czy ściemniać i wykręcać się czy zdobyć się jednak na szczerość i powiedzieć, że to nie możliwe bo rozstaliśmy się i nie mieszkamy już razem. Jak się pewnie domyślacie wybrałam tą pierwszą opcję, napisałam, że muszę zapytać męża czy ma jakieś plany i dam znać później. Co powiem potem? Jeszcze nie wiem, coś wymyślę, choć nie lubię i mam wrażenie, że nie potrafię kłamać, ale przez ekran monitora na szczęście tego nie zauważy. Gorzej było z ciocią. Tradycyjnie już pojechałam do niej na kawę po odwiezieniu małego do przedszkola, zazwyczaj robiliśmy to razem, a tu kolejny dzień z rzędu przyjeżdzam sama. Na pytanie czy mój mąż obraził się na nią, że nie było go już tyle dni odpowiedziałam, że ustaliiśmy, że w tym tygodniu ja wożę małego, a on może sobie dłużej pospać. Wiem, że kłamstwo ma krótkie nogi i do cioci rewelacje z przedszkola dotrą z prędkością błyskawicy, ale nie potrafię przyznać się, że moje małżeństwo się rozpadło, a tym bardziej rozmawiać na ten temat.
Wczorajszy dzień spędziłam głównie na kanapie z laptopem na kolanach, pracowałam, oglądałam seriale. Padaka totalna, wyszłam z domu tylko raz, żeby odwieźć małego. Przez cały dzień nie rozmawiałam z nikim, oprócz.... mojego męża, no i małego wieczorem. Rozmawialiśmy oczywiście tylko na fb i tradycyjnie tylko na jeden temat. Jak tak dalej pójdzie to zwariuje z samotności, roztyje się przy tym jak prosie i na zawsze zostanę sama. Potrzebuję ludzi, potrzebuję porozmawiać, ale o bzdetach, pogodzie i sytuacji politycznej, nie o moim beznadziejnym położeniu życiowym. Chyba wybiorę się do kosmetyczki, na najdłuższy z możliwych zabiegów, inaczej zwariuję. Dobrze chociaż, że tutaj moje się wyżalić, to mi na prawdę pomaga. No nic, wracam do serialu. Trzymajcie się!